Zbiegam na autobus. Na drugim piętrze mijam panią Sprzątaczkę. Wymieniam się z nią zwyczajowym dzień dobry. - A Pani dziś trochę spóźniona. I po jaką cholerę do samego parteru wyjaśniam Jej, że nie, że to nie tak, że ja mogę?
W codziennym zabieganiu, od którego nie mogę ostatnio uciec, znalazł się dziś czas na nicnierobienie. Na poranną kawę. Popołudnie u Rodziców. I obiad na dworze.
Bywa, że jestem naprawdę zmęczona pracą. Zwykle właśnie wtedy pojawia się projekt. Coś dużego. Coś, co sprawia, że łatwiej dojrzeć w tym wszystkim sens.
- Tak, tak. Musimy wykorzystywać to, że jest Pani polonistką. - Nie jestem polonistką. - To kim Pani jest? – pyta wyraźnie zaskoczony. - Filologiem polskim.
Po dniu spotkań i ważnych rozmów wracam do hotelu. Ściągam buty. Włączam Low rising. Przyznaję, jestem zmęczona. Wiem jednak, że żałowałabym, gdybym nie pojechała.
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej zaskakuje mnie niezwykłość tej sytuacji. Fakt, że spotkałam tę wyjątkową kobietę. I że dawno, dawno temu zdecydowała się wynająć nam swoje mieszkanie.
Mam wadę wzroku. Niedużą, ale jednak. Raz po raz obiecuję sobie, że częściej będę nosiła okulary. Na zachętę kupuję nowe oprawki, które później noszę gdzieś w torebce.