Kiedy byłam młodsza do znudzenia powtarzałam Mamie, że nie jestem niewolnikiem obiadów.
Dziś wiem, że życie uzależnione od jedzenia naprawdę mnie drażni.
Fajny jest ten KUKBUK?Jeszcze nie dotarłam do Empiku, ale czytałam dużo pozytywnych opinii. Ja mimo, że był moment, ze bardzo mi sie podobało gotowanie właśnie poczułam przesyt i tak czuję się niewolnikiem wpojonego dawno temu nakazu zjedzenia "czegoś ciepłego"....mimo, że to rozsądne, to jeszcze chciałabym, żeby to ciepłe ktoś za mnie przygotował...na razie w ilości hurtowej produkuję chleby na zakwasie, ktorymi jestem zachwycona :)
Nie wiem, nie miałam okazji go przejrzeć. W moim domu temat jedzenia jest tematem dość drażliwy. Ja kupuję gazety, Mąż gotuje, a że gotuje z mięsem ja nie jem. Zamknięty krąg.
Obowiązkowy obiad po powrocie z pracy, obowiązkowa kolacja przed pójściem spać. Odwieczne pytanie - co na obiad? Naczelna myśl przewodnia - czego brakuje do obiadu? Co trzeba dokupić?
Patrząc przez pryzmat tego, że nie lubisz gotować - to rozumiem! Bardzo! Jednak z punktu widzenia osoby, która lubi jeść - to troszkę się jednak uśmiecham z przymrużonym oczkiem - i droczę w głowie z Twoimi słowami ;)))
Nie, nadal nie rozumiem. Wracam z pracy i (np.) po drodze przekąszam kabanosa (wiem, wiem - nie jesz mięsa - wybacz, fe!) ...i nie nakładam na siebie żadnego obowiązku obiadu. Wybór jest tylko mój. Natomiast jak wracam z pracy i robię obiad = mam na to ochotę. Ergo: Ty nie lubisz gotować i jeść? Cholera! To smutne :(
Ja po prostu jem, wtedy kiedy jestem głodna. I takie rozwiązanie uważam za idealne.
Jeśli wracam z pracy i nie mam ochoty na obiad (a najczęściej tak to właśnie wygląda), a mam ochotę na musli, to chcę zjeść (i jem) musli. Drażni mnie postrzeganie obiadu (ciepłego posiłku), jako integralnej części każdego dnia. Drażni "obowiązek" spożywania obiadów. I, nieustannie, drażni pytanie - Co na obiad? (Nie wiem. Nie mam ochoty. Zjem musli.) :)
A widzisz. Akurat w tej kwestii zgodzę się w 100%. Zauważyłam, że pokolenie moich rodziców i np. teścia mają do kwestii żywienia zupełnie inne podejście. Dla teścia OBIAD to obowiązkowo fura ziemniaków, mięcho i jakiś dodatek ;)
Ja też nie zawsze mam ochotę na obiad jako obiad. Teraz, gdy mieszkamy sami, łatwiej się żyje. Z teściem było ciężko, bo on nie rozumiał jak można nie chcieć obiadu :D
To się w dysputę wdałam! ;) ...ale co nieco chyba rozumiem... jednak nie rozstrzygnęłam jeszcze, czy ktoś zatem na Ciebie nakłada ten obowiązek, czy też drażni Cię to u innych? Bo skoro jesz, kiedy masz ochotę...to skąd ten obowiązek? PS i wierz mi - szczerze wspieram Cię właśnie w tej teorii, że je się z ochoty i przyjemności, a nie musu!!!
Od wielu lat praktycznie nikt. Jeśli nie liczyć Męża, który gotuje, jak się okazuje, tylko dla siebie. Czy drażni mnie u innych? Nie, nie sądzę. Drażni mnie podczas Świąt. Tam jeszcze do głosu dochodzi Babcia mówiąca ale to chude mięso, od tego nie przytyjesz.
"Mąż gotujący dla siebie" - czy ty wiesz, co Ty za skarb w domu trzymasz???!!! :D Radzę uściskać go dziś czule - w refleksji na to!!! :) ...w tym temacie pozostaje już powiedzieć tylko jedno: "all is everything"!!! :)
Mam babcię, która na siłę wciskała we mnie jedzenie. Mimo że mam już prawie 30 lat, cały czas patrzy mi na talerz. A ja przy niej niezmiennie mam ściśnięty żołądek... Zawsze powtarza, że "żyje się dla jedzenia".
Wiele lat potrzebowałam, żeby zacząć jeść z przyjemnością, a nie z przymusu...
Jako osoba lubiąca gotować nie buntuję się, bo i po co? Żeby żyć - trzeba jeść. Żeby jeść - trzeba ugotować. A to co, jak i ile jemy zależy już tylko od Nas.
Na szczęście istnieje szeroka oferta branży gastronomicznej, cateringowej, więc antykuki nie muszą się obawiać :)
Jedzenie to poezja smakow, sama przyjemnosc!!!!! Nigdy tego nie spostrzgalam jako obowiazek (wypowiedz powyzej). To czysta przyjemnosc (dla mnie) usiasc za stolem i zjesc cos przepysznego. Ja uwielbiam byc od tego uzalezniona.
Nie, nie. Chwila. Ja nie traktuję gotowania jako obowiązku. Oczywiście nie zawsze gotuję ze śpiewem na ustach, bo jak każdy człowiek daję sobie prawo do zmęczenia czy gorszego dnia. Gdy byłam na L4 i mogłam sobie pozwolić na gnicie w domu to chętnie eksprerymentowałam. Ale pracując wracamy do domu po 16 i najczęśćiej jemy coś co przygotowałam dzień wcześniej. Co nie oznacza, że zawsze jest to schabowy i ziemniaki ;)
ja mogę oszczędzać na ciuchach, kosmetykach, książkach - ale ja jedzeniu nigdy. Jak mam na coś ochotę to po prostu to kupuję. Nie mylić oczywiście z obżarstwem :)
Mam dokladnie to samo! Najchetniej jadlabym raz na tydzien, tylko dlatego aby ominac temat obiadu, gotowania, kombinowania, krojenia, smazenia, itp! Och, jak ja bym chciala aby Jamie Oliver wpadal do mnie codziennie i gotowal! Ja moge zmywac po nim, ale gotowanie oddaje innym! Ale niestety realizm codziennie mi dobitnie przypomina kto jest odpowiedzialny za obiady ;// Pozdrawiam ;)
Nienawidzę tego codziennego wymyślania, co dziś zjemy na obiad. Ale kiedy ma sie dzieci, nie wyobrażam sobie powiedzenia, że dzisiaj jecie na obiad musli, bo mamie to wystarcza, a gotować się jej nie chce. Nie jestem też w stanie tolerować opychania sie pieczywem (co zwłaszcza jeden mój syn preferuje) zamiast ciepłej zupy. Na przedszkole w tej kwestii nie mogę liczyć, bo rzadko sie zdarza, aby tam coś dobrego zjedli.
Poza tym, dobre jedzenie to dla mnie niesamowita przyjemność i dlatego nigdy nie byłam w stanie przejśc na dietę. Spotkanie towarzyskie a ja o szklance wody, bądz kawałku białego sera? Nie, to nie da mnie.
Choć przyznaje, że to uwielbienie do jedzenia z wiekiem nie pozostaje bez konsekwencji.
Jestem uzależniona od jedzenia i od obiadów też, sprawia mi przyjemność wymyślanie nowych potraw, choć sama nie gotuję, robi to Pan M i Mama :) Mam osobistych, kucharzy którzy znają moje podniebienie :D Na swój sposób podziwiam tych, którzy potrafią jeść niewiele, tzn.jest to dla mnie zagadka:)) Dwa lata temu, kiedy praca przynosiła mi dużo satysfakcji ale też i zmęczenia, po przyjściu do mieszkania wypijałam szklankę wody, to był mój obiad, nie byłam głodna. Uległo to zmianie.
Nie znosze, kiedy ktos mi zaglada w talerz (jesz tylko tyle? wez wiecej, musisz jesc) lub mama pyta czy jadlam dzis obiad i dlaczego nie zjadlam zupy (teraz juz nie ma nade mna kontroli ;) )
A ja lubię i jeść i gotować, chociaż to drugie odkąd mam dzieci trochę mniej i to właśnie z powodu przymusu o którym piszesz. Do tej pory przyrządzałam to co z mężem lubiliśmy i na co mieliśmy ochotę. Teraz siedzę i kombinuję co dobre dla małych a co nie, co im będzie smakowało a co nie itd. Irytuje mnie to, szczególnie wtedy gdy Laura odsuwa talerz i mówi "mamo, nie dobre".i w ten oto sposób moja radość z gotowania zmalała i gotuje coraz mniej. Natomiast książki i czasopisma kulinarnie bardzo chętnie gromadzę i przeglądam. Napisz jakie wrażenia jak przeczytasz to ze zdjęcia. :)
Niestety, strasznie żałuję ale ja też należę do tego typu osób które jedzą jak już naprawdę organizm zaczyna się dopominac o swoje. O ile życie byłoby łatwiejsze gdyby gotowanie sprawiało jakąkolwiek przyjemność:( Też mnie wkurza ten obiadkowy "obowiązek" dobrej żony. Niby nic nie musimy no bo kto nas zmusza? Tym bardziej jak nie ma dzieci... Ja nie muszę ale jak patrzę na mojego męża który jak nie zje obiadu to się opycha chipsami, ciasteczkami, czekoladą tudzież hod dogami czy innymi parówkami bo przecież on dla siebie tylko nie będzie gotować bo mu sie nie chce (nie to że nie umie), to już sama nie wiem co mam myśleć. W końcu sumienie się odzywa i staję do garów. Poza tym, czemu jak już się znajdzie jakiś gotujący mąż/partner to od razu oznacza że należy go wyświęcać? Bez przesady. Czy Was gotujące dziewczyny/żony ktoś wyświęca za to gotowanie, sprzątanie, pranie i inne??? Pozdrawiam A. P.S. Na szczęście wczoraj ugotowałam na trzy dni i mam ŚW. SPOKÓJ do następnego razu:)
mnie się wydaje, że "wyświęcanie" gotującego męża/partnera, bierze się stąd, iż w naszym społeczeństwie (mimo pewnych zmian na lepsze w tym względzie) rola kobiety wciąż postrzegana jest stereotypowo, niestety. A pojęcie "szklanego sufitu" - jak najbardziej aktualne. I pewnie właśnie dlatego nawet szefami kuchni w restauracjach tak rzadko są kobiety.
Całkiem jak u mnie...mąż trenuje, 3 lata małżeństwa za nami, a potrawy coraz lepsze :) i nikt go za to nie wyświęca. Pamiętam rozmowę w mojej pierwszej pracy z koleżanką dużo starszą niż ja... i jej zlota rada-pamiętaj o generalnej zasadzie-gotuje ten, kto pierwszy wraca do domu-sprawdza się idealnie...a gotowanie razem w weekand-może przynieść sporo satysfakcji czysto rodzinnej, że robi się coś razem :)
Poniekąd możemy sobie podać dłonie w tym temacie... Lubię smakować jedzenie, ale nie cierpię jedzenia obowiązkowego. Na szczęśćie mój małżonek nie wymaga cudów w garnku :)
My oboje lubimy dobrze zjesc, czasem tez samemu cos ugotowac (obje potrafimy), czesto gesto wychodzimy, i zamawiamy jedzenie. Wiem o co Ci chodzi i doskonale rozumiem. Na szczescie u nas przez wiekszosc czasu nie ma problemu, jemy keidy chcemy i co chemy, jak nic nie mamy to zamawiamy, bez obiadu czy kolacji takiej z prawdziwego zdarzenia potrafimy spokojnie zyc. Chcoiaz i mnie tez napada czesem w sobote rano natretna mysl pt "o matko co bedziemy jesc?" Dlatego tez (moze zabrzmi to okropnie), ale to tez jest plus zycia bez dzieci, bo musisz troszczyc sie tylko i wylacznie o siebie i swoj pelny brzuch, jak chcesz to jesz, jak nie chcesz to nie jesz i juz :-) I na szczescie nie mam meza (bo by nie byl moim mezem:-), ktory WYMAGA cieplych obiadkow, kolacji na czas, i kanapek do pracy :-))
Jeszcze chcialam wtracic, ze szczerze mowiac, to zazdroszcze Ci tego, ze jeszc jak jestes glodna, i ze zadko myslisz o jedzeniu :-) Ja mysle co chwile, co chwile wyprobowuje nowe smaki, nowe restauracje itp. W jakis tam sposob jestem uzalezniona od dobrego jedzenia. Ale to niestety wiaze sie z tym, ze ciezko zgubic mi zbedne kilogramy... Wiec dlatego tez wolalabym jesc tylko jak naprawde jestem glodna :-)
Jak ja Cię rozumiem... też nie specjalnie lubię jeść, a już najbardziej na komendę, albo z przyzwoitości, żeby kogoś na przyjęciu nie obrazić... - A Ty nie zjesz z nami? - Nie, tylko posiedzę, tak dla towarzystwa... - To pewnie dlatego taka mizerna jesteś...
Do tego mam trzech synów i męża, którzy głównie jedzą i jedzą... i tylko pytają co na obiad, co na kolację... więc ja tak im gotuję i gotuję... z roku na rok coraz więcej i więcej... i końca nie widać...
Ale dyskusja! zgadzam się po części; bo o ile ja nie lubię kontroli i tych wszystkich pytań odnośnie ciepłych posiłków etc. to mając rodzinę z dziećmi gotuję - za każdym razem na dwa dni. Muszę po prostu. Czasem nawet lubię tą moja rodzinna rutynę z obiadami, podwieczorkami, kawą pitą niespiesznie.... Ale jak wspomnę sobie czasy bezdzietne :-))) to było coś! pełne wariactwo pór posiłków, łącznie z naleśnikami o 3 nad ranem..... ehhhhhhh
A ja mam taką naturę, że obiad muszę zjeść mniej więcej o podobnej porze dnia (w okolicach 12.00, 13.00 lub 14.00), bo jeżeli nie zjem to źle się czuję :-o A może to tylko uwarunkowanie z dzieciństwa? Choć pamiętam, że w szkole podstawowej miałam okres gdy wracałam do domu z okropnymi bólami brzucha, w końcu mama zapisała mnie na szkolne obiady i jak ręką odjął. Musiałam zjeść jakiś ciepły posiłek i koniec. Moja znajoma z kolei mówi, że dla niej ciepłe posiłki mogą nie istnieć, na "obiad" może zjeść kanapkę i to jej wystarczy. Co człowiek to różne nawyki i preferencje żywieniowe.
Tez mi sie zdarza nie miec ochoty na jedzenie o tej "wlasciwej" porze. Wlasciwa w Irlandii oznacza chyba inna godzine niz w Polsce, obiad w domu jemy najwczesniej o 8. A ze jak jestem glodna - jestem bardzo zla, czesto wole zjesc cokolwiek niz czekac na super obiad za 2 godziny... obiad bym chciala miec zaraz po pracy ;-)
No ale - moj facet gotuje (z przyjemnoscia)! Kiedys gotowal glownie z miesem. Kilka razy sie bardzo wysililam (bo gotowac nie lubie i nie umiem!), zrobilam cos fajnego wegetarianskiego - i delikatnie zasugerowalam, czy czasem by nie chcial ugotowac tego samego, tylko lepiej... zadzialalo :-) Obiady sa juz bezmiesne. No, ale ja sie staram je doceniac, i jesc choc troche - bez tego pewnie powrocilo by miecho... Meialua
mnie gotowanie odpreza lubie eksperymentowac w kuchni moi faceci uwielbiaja jesc i chwala za kazdym razem jak stworze cos nowego i pysznego... z racji tego,ze maz dlugo pracuje wspolnie jadamy tylko kolacje
nie mieszkam z rodzicami od dobrych -nastu lat, jednak lubie kiedy pytaja czy zjadlam cos dobrego. wychodze z zalozenia, ze jedzenie jednoczy (tzn. wspolne jedzenie posilkow przy jednym stole, rozmawianie o jedzeniu, itp) i pytania najblizszych o cieply posilek wynikaja po prostu z troski. poza tym mysle, ze pokolenie naszych rodzicow/dziadkow ma inne podejscie w tej kwestii i inne przyzwyczajenia (te wszystkie lata komuny i trudnosci z przygotowaniem cieplego posilku z niczego). nie gotuje codziennie, musli lub jogurt wieczorem smakuja rownie wybornie jak trzydaniowy obiad, pod warunkiem, ze faktycznie mam na nie ochote, a nie wynika to z pustki w lodowce :)
Nie wyobrażam sobie bycia "niewolnikiem obiadów", chyba rozumiem co masz tu na myśli... Wszelkie pytania typu "a co z obiadem" wyprowadzają mnie z równowagi :) Niekoniecznie muszę jeść obiad w tzw. porze obiadowej. Za to gotować i jeść uwielbiam. Zawsze wtedy, kiedy mam/mamy na to ochotę. Lubię też gotować dla innych i siadać z nimi przy stole... Zwracam uwagę na to co jem, jak jem, z kim i gdzie.
Nie rozumiem, co znaczy "życie uzależnione od jedzenia"? Uwielbiam gotować, lubię dobrze zjeść, więc to robię. Ktoś nie lubię, więc nie robi tego. Czy ja jestem uzależniona od obiadów? Nie. Bo jak nie mam czasu/ochoty, to obiadów nie jem. Uważam, że każda dorosła osoba decydująca o swoim życiu tak ma. Robi coś, na co ma ochotę. Czyje więc życie jest uzależnione od obiadów?
Tak, zgadzam się, że "każda dorosła osoba" może robić to, co chce i, co za tym idzie, jeść wtedy, kiedy ma na to ochotę. Wydaje mi się jednak, że wciąż dzieci są zmuszane do jedzenia. A szczere "Mamo, już nie mogę. spotyka się z Zjedz jeszcze pół./Zjedz jeszcze łyżeczkę./Za mamusię, za tatusia. Starsze dzieci wracają ze szkoły i, niezależnie od tego czy są głodne czy nie, jedzą obiad. Rzutuje to na ich późniejsze życie i stosunek do jedzenia. W moim przypadku właśnie tak było.
Jako dziecko byłam niejadkiem, marzącym o tym, by obiady połykało się w pigułkach. I jak sięgam pamięcią do tej swojej części - to rozumiem. Dziś wolałabym pigułkę łyknąć zamiast snu, a spać do woli wtedy kiedy na prawdę chcę. Tak zwany obiad jem natomiast na śniadanie (jutro z rana ogórkowa). To ważne, żeby jeść to, na co ma się ochotę. Smutno, że rzadko masz ochotę. Dla mnie jedzenie jest ważne, dobre jedzenie.
Kiedy byłam młodsza, byłam pewna, że nie będę gotowała. No, może od święta :) Dzisiaj uwielbiam czas spędzony w kuchni, pod warunkiem, że jest to czas niespieszny. Nic na siłę :) A już gotowanie dla nas, na wieczory we dwoje lub dla przyjaciół - sama przyjemność. No i pięknie wydane książki kucharskie - mogłabym kolekcjonować :)))
Dyskusja pod postem jest u Ciebie zawsze obszerniejsza niż sam post :) Na temat jedzenia się nie wypowiem, bo mam dzieci, które kończą obiad pytaniem: co będzie do jedzenia? Więc sama rozumiesz...:)
Gdy byłam dzieckiem nie znosiłam obiadów... teraz ponieważ mój żołądek dopomina się o jedzenie średnio co 3 godziny ... to zjedzenie raz dziennie czegoś ciepłego jest dla mnie bardzo znaczące...
Chyba wiem co masz na mysli, bo mam podobnie. Ale mam dziecko:-)i jesli chodzi o przygotowywanie posilkow na obiad to w tygodniu - tylko dla dziecka. Ja jem kiedy mam na to ochote i zadowala mnie czasem takze musli. W weekend (maz w domu w porze zwanej przez ogol 'obiadowa') - przygotowujemy jakis posilek, czesto nie jedzony przeze mnie bo jest z miesem:-). wiem to moze wydawac sie dziwne dla niektorych, ale calkiem normalnie funkcjonujemy, kazdy z domowynikow ze swoimi zwyczajami zywieniowymi, nikt nie narzuca nikomu niczego:-)
Temat rzeka - jak dla mnie. Z J. wywodzimy się z dwóch domów, dwóch kuchennych kultur, niemalże. U mnie - gotowanie było dodatkiem, u niego - głównym punktem dnia. I tak zostało. Ja gotowanie traktuję, jako rzecz konieczną (dzieci) - J. jako radość życia (zaraz obok muzyki). I jak tak patrzę na nasze 18-letnie doświadczenie, trzeba zaakceptować fakt, że tak pięknie sie różnimy :) J. kocha być docenionym, a ja kocham celebrować dania, które on przyrządza... więc korzystaj K. z faktu, że M. gotuje... i pomiziaj go czasem za to :) ik
uzależnienie od jedzenia jest powiedzmy.. naturalne. bo musimy jeść by przeżyć. ale niekiedy staje sie ono, tak jak mówisz, drażniące. jak kajdany zbyt ciasno oplatające nadgarstki....
O co chodzi w ogóle? Raptem nikt nie lubi jeść? To nie jedzcie, ja mam codziennie ciepły obiad w domu :o) Zawsze wybieram to co dobre, zdrowe, również nawyki zywieniowe. Jedzenie od przypadku do przypadku, niezdrowo i bez ciepłego posiłu wiemy dokąd prowadzi. I mówi to osoba chora na układ pokarmowy (widzę jak wpływa na mój organizm pozywienie).
Podejrzewam, że większość wypowiadających się tu osób nie odnosiła się do kwestii nie jedzenia, a raczej do konieczności jedzenia (bez względu na chęci), która została wpojona w dzieciństwie, a która rzutuje na późniejsze życie.
Przyznam szczerze, że bardzo rzadko słyszę matki mówiące już nie chcesz? Dobrze. Zjesz, kiedy będziesz głodny. Pamiętam za to codzienne pytanie o to czy zjadłam w szkole śniadanie.
Wydaje mi się, że kwestia śniadania w szkole odnosi się też obecnie do tego, co dzieci jedzą w szkole - mam młodszych braci i widzę po nich, że jak przynoszą niezjedzone śniadanie, to wiadomo, że najedli się słodkości w szkolnym sklepiku, a jak chlebak jest pusty, to wiadomo, że zjedli domowe jedzenie. Moja mama też pilnuje, by zjadali, ale moim zdaniem to dobre wyjście bo przynajmniej kontroluje to, CO jedzą, bo wiadomo, że gdyby dać dzieciom wolną rękę, skończyłoby się to słoikiem nutelli i paczką chipsów... :) Ale zgodzę się, że wciskanie na siłę jest niewłaściwe, bo przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Pół roku toczyłam bój z babcią i w końcu mamy kompromis - gotujemy obiady na zmianę i nie ma problemu, że nie jem tego bo jest za tłuste czy nie mam ochoty, bo robię to, na co ochotę mam :) Pozdrawiam!
miałam tak samo, tak samo :) te same pytania o zjedzone śniadanie, niechęć do obiadu zaraz po szkole - co mnie kojarzyło się z jakimś okropnym wojskowym drylem i jako "niejadek" spotykałam się z kompletnym brakiem zrozumienia nie tylko ze strony dorosłych, ale też lubiących ciągle jeść rówiesników. ech :)
Zielone buty, z tego co pamietam jestes kilka lat mlodsza odemnie, a u mnie byl sklepik ze slodkosciami :-) Byly drozszowki, paczki, szyszki z dmuchanego ryzu itp :-)
Ja w sumie zawsze jadlam chetnie, i dalej to robie, ale wpychanie jedzenia na sile jest dalej dla mnie trauma. Np jedzenie pelnych dwudaniowych obiadow, gdzie po zupie juz bylam pelna, a musialam zjesc jeszcze drugie danie (nawet jezeli bylo to cos co ledwo przechodzilo mi przez gardlo, niestety). Moja mama swoje bledy w ta strone zrozumiala, i np mlodsi bracia dorastali juz w zupelnie innej "jedzeniowej" atmosferze, ale np moja babcia do dzisiaj maltretuje mnie jak przyjezdzam, i jest wielka obraza majestatu i niezrozumienie jezeli, na cos nie mam ochoty, badz po prostu nie mam "miejsca".
Ach, widać wiek nie ma tu większego znaczenia. W mojej szkole sklepiku po prostu nie było. Nawet gdyby był podejrzewam, że nie dostawałabym pieniędzy od Rodziców na batony i chipsy.
Tak jesteśmy skonstruowani, że konieczność jedzenia wpisana jest w nasz byt. Organizm sam się dopomin, ale jesli się nie dopomina tzn, że nie jest zdrowy. A co do dzieci o zostawiania im wolnej woli w tej kwestii, tiaa... Znam taka jedną dziewczynkę, 10 lat, nadwaga 10 kg i nie zje ani warzywa, ani wielu innych rzeczy, natomiast nutellę to i owszem. Dzieci nie mają na tyle "rozumu", aby same decydowac o sobie. Mój syn mógłby kiedys jeść raz dziennie, a morfologia na pograniczu... W takim wypadku powinnismy im pozowolic decydować również w innych kwestioch, np. czy chca chodzić do szkoły czy nie-to tez może byc dla nich trauma ;o) Od tego jesteśmy rodzicami, aby uformować dobre nawyki w dzieciach, a nie jedzenie obiadu nim nie jest.
Nie mam dzieci, więc moje wypowiedzi są w dużej mierze teoretyczne. Wiem jednak, że kiedy wracałam ze szkoły wolałabym raz czy dwa móc nie zjeść obiadu. Bo tu nie chodzi o nawyk jedzenia, a o bycie głodnym. I jeśli na przedostatniej przerwie zjadłam dwie kanapki to 45 minut później zwyczajnie nie byłam głodna.
Zgadzam się, że winę za nadwagę dzieci najczęściej ponoszą rodzice. Nie wyobrażam sobie, żeby dziecko mając przygotowane do szkoły śniadanie dodatkowo dostawało pieniądze na zakup czegoś słodkiego. A jeśli dostaje to nie wińmy dzieci za to, że zamiast kanapki z serem wolą czekoladę.
Tak się domysliłam, ze nie masz dzieci ;o) Jeszcze jedno dodam do Twojej ostatniej wypowiedzi. Wiesz, matka gotuje dzieciom obiad (aby zdrowo jadły), stara się, bo dzieci nie wszystko chętnie zjedzą i podaje (jest to jej dowód miłości, troski), ale... Jest tylko człwiekiem, który pracuje, jest zmęczony, ma obowiązki i chce wygospodarować czas na przyjemności. Więc chce, aby to dziecko zjadło i może to dla Ciebie źle zabrzmi, ale chce miec po prostu z głowy, bo 10 letnie dziecko nie podgrzeje sobie samo obiadu (a pomyśl, ze jest ich dwójka lub trójka i każde jada wtedy kiedy ma ochotę-o zgrozo!), akurat wtedy kiedy jest głodne, a dzieci uwielbiają prosić w momentach kiedy akurat mama zajmuje się czyms innym, najchetniej wtedy gdy czyta ksiązkę lub bierze kapiel ;o)
Dla mnie znowu jedzenie jest bardzo ważne. Kupuję i gotuję jedzenie , nie produkty jedzeniopodobne i na jedzenie wydaję sporo. Lubię zasadę zjeść mniej , ale najwyższej jakości. Moje dziecko oprócz naturalnego dla dzieci zamiłowania do słodyczy ma już na tyle wyrobiony dzięki temu smak, że nie ruszy np. wyrobu seropodobnego. Przy badziewiu , które dostaje w przedszkolu wręcz szaloną satysfakcję sprawia mi , że na kolację zje pełną miskę gęstej zupy soczewicowej, czy naleśniki z mąki orkiszowej. I wmuszać nie muszę, synek po prostu lubi dobre rzeczy :)
Moje uzależnienie od jedzenia polega na tym, że fascynuje mnie kuchnia, lubię gotować, ale...nie stać mnie na eksperymentowanie i tak ciągle się śmieję, że gdyby tylko lodówka sama się napełniała wszystko wyglądałoby na pewno inaczej, a tak, myśl o tym: co dziś na obiad, troszkę mnie dołuje. Jednak staram się jak mogę :)
Całkowicie się z Tobą zgadzam , całe życie byłam zmuszana do jedzenia , dostawałam nawet lańsko jak nie chiciałam zjeść np. grochówki i karmiona , zaprzysięgłam sobie ,że nigdy ale to nigdy nie będę zmuszać moich dzieci do jedzenia i o dziwo się udaje co u mojego ojca wywołuje ataki furii . Przez wiele lat zastanawiałam się co nim kierowało i znalazłam odpowiedź . Pokolenie rodziców mojego ojca było pokoleniem wojennym , głód bieda , owsianka , ziemniaki , babcia mi opowiadała , że mojego maleńkiego ojca urodzonego w czsie powstania przy pustej piersi w ramionach trzymała a nad głwami bomby latały , brzmi jak archaizm ale to prawda .. stąd ten stosunek niektórych ludzi do jedzenia , pomyśl o tym ..Efekt jest taki , że nie znoszę gotować ..pozdrawiam :) Ania
Ech, co za dyskusja. Należę do osób za którymi w dzieciństwie nikt nie biegał. Jak nie miałam ochoty na obiad to jadłam kolację albo nie jadłam wcale. Jestem chuda jak patyk, jem z dziesięć razy dziennie. I wybacz, ale gdy ktoś mi mówi, że dla niego obiad jest jak obowiązek, to jakby mówił o seksie w małżeństwie z obowiązku :D. Smutne życie.
Fajny jest ten KUKBUK?Jeszcze nie dotarłam do Empiku, ale czytałam dużo pozytywnych opinii. Ja mimo, że był moment, ze bardzo mi sie podobało gotowanie właśnie poczułam przesyt i tak czuję się niewolnikiem wpojonego dawno temu nakazu zjedzenia "czegoś ciepłego"....mimo, że to rozsądne, to jeszcze chciałabym, żeby to ciepłe ktoś za mnie przygotował...na razie w ilości hurtowej produkuję chleby na zakwasie, ktorymi jestem zachwycona :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, nie miałam okazji go przejrzeć.
UsuńW moim domu temat jedzenia jest tematem dość drażliwy. Ja kupuję gazety, Mąż gotuje, a że gotuje z mięsem ja nie jem. Zamknięty krąg.
Ja przejdżałam KUKBUK... totalne rozczarowanie, za BARDZO wyszukany, a szkoda, bo zapowiadało się ciekawie
UsuńAch, widzisz, a ja wciąż nie mam czasu.
UsuńCo rozumiesz pod pojęciem "życie uzależnione od jedzenia"?
OdpowiedzUsuńObowiązkowy obiad po powrocie z pracy, obowiązkowa kolacja przed pójściem spać.
UsuńOdwieczne pytanie - co na obiad?
Naczelna myśl przewodnia - czego brakuje do obiadu? Co trzeba dokupić?
Nie, zdecydowanie nie dla mnie.
A jak wiec to inaczej planowac? Telepatycznie dosc trudno?
UsuńPatrząc przez pryzmat tego, że nie lubisz gotować - to rozumiem! Bardzo! Jednak z punktu widzenia osoby, która lubi jeść - to troszkę się jednak uśmiecham z przymrużonym oczkiem - i droczę w głowie z Twoimi słowami ;)))
UsuńPS Na marginesie - wiesz, że ciężko wyobrazić mi jest sobie pojęcie "obowiązkowy obiad"? :) nie wiem zupełnie "czym to się je"... :)
UsuńW odpowiedzi na PS - wracasz z pracy i musisz zjeść obiad. W sobotę, gdzieś w okolicach popołudnia, musisz zjeść obiad. No bo jak to tak, bez obiadu?!
UsuńNie, nadal nie rozumiem. Wracam z pracy i (np.) po drodze przekąszam kabanosa (wiem, wiem - nie jesz mięsa - wybacz, fe!) ...i nie nakładam na siebie żadnego obowiązku obiadu. Wybór jest tylko mój. Natomiast jak wracam z pracy i robię obiad = mam na to ochotę. Ergo: Ty nie lubisz gotować i jeść? Cholera! To smutne :(
UsuńJa po prostu jem, wtedy kiedy jestem głodna. I takie rozwiązanie uważam za idealne.
UsuńJeśli wracam z pracy i nie mam ochoty na obiad (a najczęściej tak to właśnie wygląda), a mam ochotę na musli, to chcę zjeść (i jem) musli. Drażni mnie postrzeganie obiadu (ciepłego posiłku), jako integralnej części każdego dnia. Drażni "obowiązek" spożywania obiadów. I, nieustannie, drażni pytanie - Co na obiad? (Nie wiem. Nie mam ochoty. Zjem musli.) :)
A widzisz. Akurat w tej kwestii zgodzę się w 100%. Zauważyłam, że pokolenie moich rodziców i np. teścia mają do kwestii żywienia zupełnie inne podejście.
UsuńDla teścia OBIAD to obowiązkowo fura ziemniaków, mięcho i jakiś dodatek ;)
Ja też nie zawsze mam ochotę na obiad jako obiad. Teraz, gdy mieszkamy sami, łatwiej się żyje. Z teściem było ciężko, bo on nie rozumiał jak można nie chcieć obiadu :D
To się w dysputę wdałam! ;) ...ale co nieco chyba rozumiem... jednak nie rozstrzygnęłam jeszcze, czy ktoś zatem na Ciebie nakłada ten obowiązek, czy też drażni Cię to u innych? Bo skoro jesz, kiedy masz ochotę...to skąd ten obowiązek? PS i wierz mi - szczerze wspieram Cię właśnie w tej teorii, że je się z ochoty i przyjemności, a nie musu!!!
UsuńOd wielu lat praktycznie nikt. Jeśli nie liczyć Męża, który gotuje, jak się okazuje, tylko dla siebie.
UsuńCzy drażni mnie u innych? Nie, nie sądzę.
Drażni mnie podczas Świąt. Tam jeszcze do głosu dochodzi Babcia mówiąca ale to chude mięso, od tego nie przytyjesz.
"Mąż gotujący dla siebie" - czy ty wiesz, co Ty za skarb w domu trzymasz???!!! :D Radzę uściskać go dziś czule - w refleksji na to!!! :) ...w tym temacie pozostaje już powiedzieć tylko jedno: "all is everything"!!! :)
UsuńAll is everything! zawsze jest dobrą konkluzją :)
UsuńA "Mąż gotujący" dziś w podróży. Będzie więc bez obiadu.
Mam babcię, która na siłę wciskała we mnie jedzenie. Mimo że mam już prawie 30 lat, cały czas patrzy mi na talerz. A ja przy niej niezmiennie mam ściśnięty żołądek... Zawsze powtarza, że "żyje się dla jedzenia".
OdpowiedzUsuńWiele lat potrzebowałam, żeby zacząć jeść z przyjemnością, a nie z przymusu...
Bardzo dobrze to rozumiem.
UsuńMoja biegała za mną po podwórku ... Horror.
Jako osoba lubiąca gotować nie buntuję się, bo i po co?
OdpowiedzUsuńŻeby żyć - trzeba jeść. Żeby jeść - trzeba ugotować. A to co, jak i ile jemy zależy już tylko od Nas.
Na szczęście istnieje szeroka oferta branży gastronomicznej, cateringowej, więc antykuki nie muszą się obawiać :)
Jedzenie to poezja smakow, sama przyjemnosc!!!!! Nigdy tego nie spostrzgalam jako obowiazek (wypowiedz powyzej). To czysta przyjemnosc (dla mnie) usiasc za stolem i zjesc cos przepysznego. Ja uwielbiam byc od tego uzalezniona.
OdpowiedzUsuńNie, nie. Chwila.
UsuńJa nie traktuję gotowania jako obowiązku. Oczywiście nie zawsze gotuję ze śpiewem na ustach, bo jak każdy człowiek daję sobie prawo do zmęczenia czy gorszego dnia.
Gdy byłam na L4 i mogłam sobie pozwolić na gnicie w domu to chętnie eksprerymentowałam. Ale pracując wracamy do domu po 16 i najczęśćiej jemy coś co przygotowałam dzień wcześniej. Co nie oznacza, że zawsze jest to schabowy i ziemniaki ;)
Dokładnie tak...życie...
Usuńja mogę oszczędzać na ciuchach, kosmetykach, książkach - ale ja jedzeniu nigdy. Jak mam na coś ochotę to po prostu to kupuję. Nie mylić oczywiście z obżarstwem :)
OdpowiedzUsuńA ja, przyznaję, bardzo rzadko mam ochotę na coś do jedzenia.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMam dokladnie to samo! Najchetniej jadlabym raz na tydzien, tylko dlatego aby ominac temat obiadu, gotowania, kombinowania, krojenia, smazenia, itp! Och, jak ja bym chciala aby Jamie Oliver wpadal do mnie codziennie i gotowal! Ja moge zmywac po nim, ale gotowanie oddaje innym! Ale niestety realizm codziennie mi dobitnie przypomina kto jest odpowiedzialny za obiady ;//
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Też nie lubię jedzeniowego grafiku, choć z dzieckiem nie da się inaczej, zwłaszcza małym. Głodne, a jak głodne to złe:)))
OdpowiedzUsuńNie lubię gotować, co nie przeszkadza mi kupować książek kucharskich dla przyjemności ich przeglądania i posiadania:)
Ale lubię jeść, dla przyjemności jedzenia (a nie dla zaspokojenia głodu). Dobre jedzenie w przyjemnym miejscu z fajnymi ludźmi - 3 razy tak!:)
A ja, patrząc na Twoje książki, byłam pewna, że chętnie gotujesz!
UsuńI, oczywiście, do Twoich 3 razy tak dorzucam także swoje :)
Mogłabym podpisać się pod tym co napisała Delie.
OdpowiedzUsuńNienawidzę tego codziennego wymyślania, co dziś zjemy na obiad. Ale kiedy ma sie dzieci, nie wyobrażam sobie powiedzenia, że dzisiaj jecie na obiad musli, bo mamie to wystarcza, a gotować się jej nie chce. Nie jestem też w stanie tolerować opychania sie pieczywem (co zwłaszcza jeden mój syn preferuje) zamiast ciepłej zupy.
Na przedszkole w tej kwestii nie mogę liczyć, bo rzadko sie zdarza, aby tam coś dobrego zjedli.
Poza tym, dobre jedzenie to dla mnie niesamowita przyjemność i dlatego nigdy nie byłam w stanie przejśc na dietę. Spotkanie towarzyskie a ja o szklance wody, bądz kawałku białego sera? Nie, to nie da mnie.
Choć przyznaje, że to uwielbienie do jedzenia z wiekiem nie pozostaje bez konsekwencji.
Posiadanie dzieci w ogóle odbiera mojemu wpisowi rację bytu.
UsuńJestem uzależniona od jedzenia i od obiadów też, sprawia mi przyjemność wymyślanie nowych potraw, choć sama nie gotuję, robi to Pan M i Mama :) Mam osobistych, kucharzy którzy znają moje podniebienie :D
OdpowiedzUsuńNa swój sposób podziwiam tych, którzy potrafią jeść niewiele, tzn.jest to dla mnie zagadka:))
Dwa lata temu, kiedy praca przynosiła mi dużo satysfakcji ale też i zmęczenia, po przyjściu do mieszkania wypijałam szklankę wody, to był mój obiad, nie byłam głodna. Uległo to zmianie.
:))
Nie znosze, kiedy ktos mi zaglada w talerz (jesz tylko tyle? wez wiecej, musisz jesc) lub mama pyta czy jadlam dzis obiad i dlaczego nie zjadlam zupy (teraz juz nie ma nade mna kontroli ;) )
OdpowiedzUsuńA ja lubię i jeść i gotować, chociaż to drugie odkąd mam dzieci trochę mniej i to właśnie z powodu przymusu o którym piszesz. Do tej pory przyrządzałam to co z mężem lubiliśmy i na co mieliśmy ochotę.
OdpowiedzUsuńTeraz siedzę i kombinuję co dobre dla małych a co nie, co im będzie smakowało a co nie itd. Irytuje mnie to, szczególnie wtedy gdy Laura odsuwa talerz i mówi "mamo, nie dobre".i w ten oto sposób moja radość z gotowania zmalała i gotuje coraz mniej.
Natomiast książki i czasopisma kulinarnie bardzo chętnie gromadzę i przeglądam. Napisz jakie wrażenia jak przeczytasz to ze zdjęcia. :)
Niestety, strasznie żałuję ale ja też należę do tego typu osób które jedzą jak już naprawdę organizm zaczyna się dopominac o swoje. O ile życie byłoby łatwiejsze gdyby gotowanie sprawiało jakąkolwiek przyjemność:( Też mnie wkurza ten obiadkowy "obowiązek" dobrej żony. Niby nic nie musimy no bo kto nas zmusza? Tym bardziej jak nie ma dzieci... Ja nie muszę ale jak patrzę na mojego męża który jak nie zje obiadu to się opycha chipsami, ciasteczkami, czekoladą tudzież hod dogami czy innymi parówkami bo przecież on dla siebie tylko nie będzie gotować bo mu sie nie chce (nie to że nie umie), to już sama nie wiem co mam myśleć. W końcu sumienie się odzywa i staję do garów. Poza tym, czemu jak już się znajdzie jakiś gotujący mąż/partner to od razu oznacza że należy go wyświęcać? Bez przesady. Czy Was gotujące dziewczyny/żony ktoś wyświęca za to gotowanie, sprzątanie, pranie i inne???
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A.
P.S. Na szczęście wczoraj ugotowałam na trzy dni i mam ŚW. SPOKÓJ do następnego razu:)
mnie się wydaje, że "wyświęcanie" gotującego męża/partnera, bierze się stąd, iż w naszym społeczeństwie (mimo pewnych zmian na lepsze w tym względzie) rola kobiety wciąż postrzegana jest stereotypowo, niestety. A pojęcie "szklanego sufitu" - jak najbardziej aktualne.
UsuńI pewnie właśnie dlatego nawet szefami kuchni w restauracjach tak rzadko są kobiety.
Zgadzam się z tym, że coś jest nie tak ze społeczeństwem.
UsuńMoja Babcia do dziś jest zaniepokojona faktem, że nie ja gotuję.
Całkiem jak u mnie...mąż trenuje, 3 lata małżeństwa za nami, a potrawy coraz lepsze :) i nikt go za to nie wyświęca. Pamiętam rozmowę w mojej pierwszej pracy z koleżanką dużo starszą niż ja... i jej zlota rada-pamiętaj o generalnej zasadzie-gotuje ten, kto pierwszy wraca do domu-sprawdza się idealnie...a gotowanie razem w weekand-może przynieść sporo satysfakcji czysto rodzinnej, że robi się coś razem :)
UsuńPoniekąd możemy sobie podać dłonie w tym temacie...
OdpowiedzUsuńLubię smakować jedzenie, ale nie cierpię jedzenia obowiązkowego. Na szczęśćie mój małżonek nie wymaga cudów w garnku :)
My oboje lubimy dobrze zjesc, czasem tez samemu cos ugotowac (obje potrafimy), czesto gesto wychodzimy, i zamawiamy jedzenie.
OdpowiedzUsuńWiem o co Ci chodzi i doskonale rozumiem.
Na szczescie u nas przez wiekszosc czasu nie ma problemu, jemy keidy chcemy i co chemy, jak nic nie mamy to zamawiamy, bez obiadu czy kolacji takiej z prawdziwego zdarzenia potrafimy spokojnie zyc.
Chcoiaz i mnie tez napada czesem w sobote rano natretna mysl pt "o matko co bedziemy jesc?"
Dlatego tez (moze zabrzmi to okropnie), ale to tez jest plus zycia bez dzieci, bo musisz troszczyc sie tylko i wylacznie o siebie i swoj pelny brzuch, jak chcesz to jesz, jak nie chcesz to nie jesz i juz :-)
I na szczescie nie mam meza (bo by nie byl moim mezem:-), ktory WYMAGA cieplych obiadkow, kolacji na czas, i kanapek do pracy :-))
Jeszcze chcialam wtracic, ze szczerze mowiac, to zazdroszcze Ci tego, ze jeszc jak jestes glodna, i ze zadko myslisz o jedzeniu :-)
OdpowiedzUsuńJa mysle co chwile, co chwile wyprobowuje nowe smaki, nowe restauracje itp. W jakis tam sposob jestem uzalezniona od dobrego jedzenia. Ale to niestety wiaze sie z tym, ze ciezko zgubic mi zbedne kilogramy...
Wiec dlatego tez wolalabym jesc tylko jak naprawde jestem glodna :-)
Jak ja Cię rozumiem... też nie specjalnie lubię jeść, a już najbardziej na komendę, albo z przyzwoitości, żeby kogoś na przyjęciu nie obrazić...
OdpowiedzUsuń- A Ty nie zjesz z nami?
- Nie, tylko posiedzę, tak dla towarzystwa...
- To pewnie dlatego taka mizerna jesteś...
Do tego mam trzech synów i męża, którzy głównie jedzą i jedzą... i tylko pytają co na obiad, co na kolację... więc ja tak im gotuję i gotuję... z roku na rok coraz więcej i więcej... i końca nie widać...
Pozdrawiam :)
...i wlokę się do kuchni ;)
Nagotuj im zupy na trzy dni! :)
UsuńAle dyskusja! zgadzam się po części; bo o ile ja nie lubię kontroli i tych wszystkich pytań odnośnie ciepłych posiłków etc. to mając rodzinę z dziećmi gotuję - za każdym razem na dwa dni. Muszę po prostu. Czasem nawet lubię tą moja rodzinna rutynę z obiadami, podwieczorkami, kawą pitą niespiesznie.... Ale jak wspomnę sobie czasy bezdzietne :-))) to było coś! pełne wariactwo pór posiłków, łącznie z naleśnikami o 3 nad ranem..... ehhhhhhh
OdpowiedzUsuńA ja mam taką naturę, że obiad muszę zjeść mniej więcej o podobnej porze dnia (w okolicach 12.00, 13.00 lub 14.00), bo jeżeli nie zjem to źle się czuję :-o
OdpowiedzUsuńA może to tylko uwarunkowanie z dzieciństwa?
Choć pamiętam, że w szkole podstawowej miałam okres gdy wracałam do domu z okropnymi bólami brzucha, w końcu mama zapisała mnie na szkolne obiady i jak ręką odjął. Musiałam zjeść jakiś ciepły posiłek i koniec.
Moja znajoma z kolei mówi, że dla niej ciepłe posiłki mogą nie istnieć, na "obiad" może zjeść kanapkę i to jej wystarczy.
Co człowiek to różne nawyki i preferencje żywieniowe.
Tez mi sie zdarza nie miec ochoty na jedzenie o tej "wlasciwej" porze. Wlasciwa w Irlandii oznacza chyba inna godzine niz w Polsce, obiad w domu jemy najwczesniej o 8.
OdpowiedzUsuńA ze jak jestem glodna - jestem bardzo zla, czesto wole zjesc cokolwiek niz czekac na super obiad za 2 godziny... obiad bym chciala miec zaraz po pracy ;-)
No ale - moj facet gotuje (z przyjemnoscia)!
Kiedys gotowal glownie z miesem. Kilka razy sie bardzo wysililam (bo gotowac nie lubie i nie umiem!), zrobilam cos fajnego wegetarianskiego - i delikatnie zasugerowalam, czy czasem by nie chcial ugotowac tego samego, tylko lepiej... zadzialalo :-)
Obiady sa juz bezmiesne.
No, ale ja sie staram je doceniac, i jesc choc troche - bez tego pewnie powrocilo by miecho...
Meialua
mnie gotowanie odpreza
OdpowiedzUsuńlubie eksperymentowac w kuchni
moi faceci uwielbiaja jesc i chwala za kazdym razem jak stworze cos nowego i pysznego...
z racji tego,ze maz dlugo pracuje wspolnie jadamy tylko kolacje
nie mieszkam z rodzicami od dobrych -nastu lat, jednak lubie kiedy pytaja czy zjadlam cos dobrego. wychodze z zalozenia, ze jedzenie jednoczy (tzn. wspolne jedzenie posilkow przy jednym stole, rozmawianie o jedzeniu, itp) i pytania najblizszych o cieply posilek wynikaja po prostu z troski. poza tym mysle, ze pokolenie naszych rodzicow/dziadkow ma inne podejscie w tej kwestii i inne przyzwyczajenia (te wszystkie lata komuny i trudnosci z przygotowaniem cieplego posilku z niczego). nie gotuje codziennie, musli lub jogurt wieczorem smakuja rownie wybornie jak trzydaniowy obiad, pod warunkiem, ze faktycznie mam na nie ochote, a nie wynika to z pustki w lodowce :)
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie bycia "niewolnikiem obiadów", chyba rozumiem co masz tu na myśli...
OdpowiedzUsuńWszelkie pytania typu "a co z obiadem" wyprowadzają mnie z równowagi :) Niekoniecznie muszę jeść obiad w tzw. porze obiadowej.
Za to gotować i jeść uwielbiam. Zawsze wtedy, kiedy mam/mamy na to ochotę. Lubię też gotować dla innych i siadać z nimi przy stole...
Zwracam uwagę na to co jem, jak jem, z kim i gdzie.
Mnie denerwuje, że ten tytuł po polsku nie jest :)
OdpowiedzUsuńJest spolszczony :)
UsuńAż dziwne, u Ciebie takiej orędowniczki poprawności językowej ;)
Usuń:)
UsuńUczciwie przyznaję, że nie wiem, jak inaczej możnaby zapisać tę lub podobną nazwę.
Nie rozumiem, co znaczy "życie uzależnione od jedzenia"? Uwielbiam gotować, lubię dobrze zjeść, więc to robię. Ktoś nie lubię, więc nie robi tego. Czy ja jestem uzależniona od obiadów? Nie. Bo jak nie mam czasu/ochoty, to obiadów nie jem. Uważam, że każda dorosła osoba decydująca o swoim życiu tak ma. Robi coś, na co ma ochotę. Czyje więc życie jest uzależnione od obiadów?
OdpowiedzUsuńTak, zgadzam się, że "każda dorosła osoba" może robić to, co chce i, co za tym idzie, jeść wtedy, kiedy ma na to ochotę.
UsuńWydaje mi się jednak, że wciąż dzieci są zmuszane do jedzenia. A szczere "Mamo, już nie mogę. spotyka się z Zjedz jeszcze pół./Zjedz jeszcze łyżeczkę./Za mamusię, za tatusia.
Starsze dzieci wracają ze szkoły i, niezależnie od tego czy są głodne czy nie, jedzą obiad.
Rzutuje to na ich późniejsze życie i stosunek do jedzenia.
W moim przypadku właśnie tak było.
Jako dziecko byłam niejadkiem, marzącym o tym, by obiady połykało się w pigułkach. I jak sięgam pamięcią do tej swojej części - to rozumiem. Dziś wolałabym pigułkę łyknąć zamiast snu, a spać do woli wtedy kiedy na prawdę chcę. Tak zwany obiad jem natomiast na śniadanie (jutro z rana ogórkowa). To ważne, żeby jeść to, na co ma się ochotę. Smutno, że rzadko masz ochotę. Dla mnie jedzenie jest ważne, dobre jedzenie.
OdpowiedzUsuńNie jest to aż tak smutne :)
UsuńKiedy byłam młodsza, byłam pewna, że nie będę gotowała. No, może od święta :) Dzisiaj uwielbiam czas spędzony w kuchni, pod warunkiem, że jest to czas niespieszny. Nic na siłę :) A już gotowanie dla nas, na wieczory we dwoje lub dla przyjaciół - sama przyjemność. No i pięknie wydane książki kucharskie - mogłabym kolekcjonować :)))
OdpowiedzUsuńpodpisuję sie pod Twoimi słowami Ewo! słuszna racja, nic na siłe;)
UsuńSzkoda tylko, że w większości są one jednak stosunkowo drogie...czasem mogę z nich nie gotować tylko oglądać, macać, przeglądać...
UsuńRównież podpisuję się pod Ewą w 100% :)
UsuńDyskusja pod postem jest u Ciebie zawsze obszerniejsza niż sam post :)
OdpowiedzUsuńNa temat jedzenia się nie wypowiem, bo mam dzieci, które kończą obiad pytaniem: co będzie do jedzenia? Więc sama rozumiesz...:)
Przedziwne, prawda? :)
UsuńGdy byłam dzieckiem nie znosiłam obiadów... teraz ponieważ mój żołądek dopomina się o jedzenie średnio co 3 godziny ... to zjedzenie raz dziennie czegoś ciepłego jest dla mnie bardzo znaczące...
OdpowiedzUsuńChyba wiem co masz na mysli, bo mam podobnie.
OdpowiedzUsuńAle mam dziecko:-)i jesli chodzi o przygotowywanie posilkow na obiad to w tygodniu - tylko dla dziecka. Ja jem kiedy mam na to ochote i zadowala mnie czasem takze musli.
W weekend (maz w domu w porze zwanej przez ogol 'obiadowa') - przygotowujemy jakis posilek, czesto nie jedzony przeze mnie bo jest z miesem:-). wiem to moze wydawac sie dziwne dla niektorych, ale calkiem normalnie funkcjonujemy, kazdy z domowynikow ze swoimi zwyczajami zywieniowymi, nikt nie narzuca nikomu niczego:-)
Temat rzeka - jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńZ J. wywodzimy się z dwóch domów, dwóch kuchennych kultur, niemalże. U mnie - gotowanie było dodatkiem, u niego - głównym punktem dnia. I tak zostało.
Ja gotowanie traktuję, jako rzecz konieczną (dzieci) - J. jako radość życia (zaraz obok muzyki). I jak tak patrzę na nasze 18-letnie doświadczenie, trzeba zaakceptować fakt, że tak pięknie sie różnimy :)
J. kocha być docenionym, a ja kocham celebrować dania, które on przyrządza...
więc korzystaj K. z faktu, że M. gotuje... i pomiziaj go czasem za to :)
ik
uzależnienie od jedzenia jest powiedzmy.. naturalne. bo musimy jeść by przeżyć. ale niekiedy staje sie ono, tak jak mówisz, drażniące. jak kajdany zbyt ciasno oplatające nadgarstki....
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńO co chodzi w ogóle? Raptem nikt nie lubi jeść? To nie jedzcie, ja mam codziennie ciepły obiad w domu :o) Zawsze wybieram to co dobre, zdrowe, również nawyki zywieniowe. Jedzenie od przypadku do przypadku, niezdrowo i bez ciepłego posiłu wiemy dokąd prowadzi. I mówi to osoba chora na układ pokarmowy (widzę jak wpływa na mój organizm pozywienie).
Podejrzewam, że większość wypowiadających się tu osób nie odnosiła się do kwestii nie jedzenia, a raczej do konieczności jedzenia (bez względu na chęci), która została wpojona w dzieciństwie, a która rzutuje na późniejsze życie.
UsuńPrzyznam szczerze, że bardzo rzadko słyszę matki mówiące już nie chcesz? Dobrze. Zjesz, kiedy będziesz głodny.
Pamiętam za to codzienne pytanie o to czy zjadłam w szkole śniadanie.
Wydaje mi się, że kwestia śniadania w szkole odnosi się też obecnie do tego, co dzieci jedzą w szkole - mam młodszych braci i widzę po nich, że jak przynoszą niezjedzone śniadanie, to wiadomo, że najedli się słodkości w szkolnym sklepiku, a jak chlebak jest pusty, to wiadomo, że zjedli domowe jedzenie. Moja mama też pilnuje, by zjadali, ale moim zdaniem to dobre wyjście bo przynajmniej kontroluje to, CO jedzą, bo wiadomo, że gdyby dać dzieciom wolną rękę, skończyłoby się to słoikiem nutelli i paczką chipsów... :)
UsuńAle zgodzę się, że wciskanie na siłę jest niewłaściwe, bo przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Pół roku toczyłam bój z babcią i w końcu mamy kompromis - gotujemy obiady na zmianę i nie ma problemu, że nie jem tego bo jest za tłuste czy nie mam ochoty, bo robię to, na co ochotę mam :) Pozdrawiam!
Za moich czasów w szkołach nie było sklepików ze słodkościami. A pytanie o zjedzone kanapki i tak się pojawiało.
UsuńZ drugiej strony zastanawia mnie skąd dzieci w podstawówce mają pieniądze, by mieć alternatywę - śniadanie domowe czy coś słodkiego?
miałam tak samo, tak samo :) te same pytania o zjedzone śniadanie, niechęć do obiadu zaraz po szkole - co mnie kojarzyło się z jakimś okropnym wojskowym drylem i jako "niejadek" spotykałam się z kompletnym brakiem zrozumienia nie tylko ze strony dorosłych, ale też lubiących ciągle jeść rówiesników.
Usuńech :)
Zielone buty,
Usuńz tego co pamietam jestes kilka lat mlodsza odemnie, a u mnie byl sklepik ze slodkosciami :-)
Byly drozszowki, paczki, szyszki z dmuchanego ryzu itp :-)
Ja w sumie zawsze jadlam chetnie, i dalej to robie, ale wpychanie jedzenia na sile jest dalej dla mnie trauma. Np jedzenie pelnych dwudaniowych obiadow, gdzie po zupie juz bylam pelna, a musialam zjesc jeszcze drugie danie (nawet jezeli bylo to cos co ledwo przechodzilo mi przez gardlo, niestety).
Moja mama swoje bledy w ta strone zrozumiala, i np mlodsi bracia dorastali juz w zupelnie innej "jedzeniowej" atmosferze, ale np moja babcia do dzisiaj maltretuje mnie jak przyjezdzam, i jest wielka obraza majestatu i niezrozumienie jezeli, na cos nie mam ochoty, badz po prostu nie mam "miejsca".
Ach, widać wiek nie ma tu większego znaczenia. W mojej szkole sklepiku po prostu nie było. Nawet gdyby był podejrzewam, że nie dostawałabym pieniędzy od Rodziców na batony i chipsy.
UsuńTak jesteśmy skonstruowani, że konieczność jedzenia wpisana jest w nasz byt. Organizm sam się dopomin, ale jesli się nie dopomina tzn, że nie jest zdrowy.
UsuńA co do dzieci o zostawiania im wolnej woli w tej kwestii, tiaa... Znam taka jedną dziewczynkę, 10 lat, nadwaga 10 kg i nie zje ani warzywa, ani wielu innych rzeczy, natomiast nutellę to i owszem. Dzieci nie mają na tyle "rozumu", aby same decydowac o sobie. Mój syn mógłby kiedys jeść raz dziennie, a morfologia na pograniczu... W takim wypadku powinnismy im pozowolic decydować również w innych kwestioch, np. czy chca chodzić do szkoły czy nie-to tez może byc dla nich trauma ;o) Od tego jesteśmy rodzicami, aby uformować dobre nawyki w dzieciach, a nie jedzenie obiadu nim nie jest.
Nie, nie o taką skrajność mi chodziło.
UsuńNie mam dzieci, więc moje wypowiedzi są w dużej mierze teoretyczne. Wiem jednak, że kiedy wracałam ze szkoły wolałabym raz czy dwa móc nie zjeść obiadu. Bo tu nie chodzi o nawyk jedzenia, a o bycie głodnym. I jeśli na przedostatniej przerwie zjadłam dwie kanapki to 45 minut później zwyczajnie nie byłam głodna.
Zgadzam się, że winę za nadwagę dzieci najczęściej ponoszą rodzice. Nie wyobrażam sobie, żeby dziecko mając przygotowane do szkoły śniadanie dodatkowo dostawało pieniądze na zakup czegoś słodkiego. A jeśli dostaje to nie wińmy dzieci za to, że zamiast kanapki z serem wolą czekoladę.
Tak się domysliłam, ze nie masz dzieci ;o)
UsuńJeszcze jedno dodam do Twojej ostatniej wypowiedzi. Wiesz, matka gotuje dzieciom obiad (aby zdrowo jadły), stara się, bo dzieci nie wszystko chętnie zjedzą i podaje (jest to jej dowód miłości, troski), ale... Jest tylko człwiekiem, który pracuje, jest zmęczony, ma obowiązki i chce wygospodarować czas na przyjemności. Więc chce, aby to dziecko zjadło i może to dla Ciebie źle zabrzmi, ale chce miec po prostu z głowy, bo 10 letnie dziecko nie podgrzeje sobie samo obiadu (a pomyśl, ze jest ich dwójka lub trójka i każde jada wtedy kiedy ma ochotę-o zgrozo!), akurat wtedy kiedy jest głodne, a dzieci uwielbiają prosić w momentach kiedy akurat mama zajmuje się czyms innym, najchetniej wtedy gdy czyta ksiązkę lub bierze kapiel ;o)
Więc nie wiem co gorsze być niewolnikiem stałej pory obiadowej czy kelnerką na zawołanie...
UsuńNie wiem czy czytałaś poprzednie komentarze, ale w jednym z nich pisałam, że jeśli w grę wchodzą dzieci to mój wpis w ogóle nie ma racji bytu.
UsuńNie zmienia to jednak faktu, że wpychanie w dziecka jedzenia może zaważyć na jego późniejszym stosunku do tegoż.
I na koniec, najważniejsze, mój wpis dotyczył mnie, a nie małych dzieci i matek muszących te dzieci wykarmić :)
Ale jesteś dzieckiem swoich rodziców i opowiadasz o sobie więc to chyba kwestia perspektywy ;o)
UsuńJak zawsze :)
UsuńUwielbiam gotować, uwielbiam spędzać czas w kuchni i uwielbiam obiady bo to jedyne posiłki, które zjadamy wspólnie więc...
OdpowiedzUsuń:)
czasem mam wrażenie, że Twoje posty mają "dla zasady" kreować Twój obraz jako nietuzinkowej.
OdpowiedzUsuńwłaściwie co to za temat- obiad?
no ale każdy pisze o czym chce, chociaż po co?
Tak sądzisz?
UsuńPodejrzanie dużo osób, jak widać powyżej, ma podobny pogląd na kwestię jedzenia. Trochę dużo jak na "nietuzinkowość".
A obiad? No cóż, temat, jak widać, wzbudzający wiele emocji.
Dla mnie znowu jedzenie jest bardzo ważne. Kupuję i gotuję jedzenie , nie produkty jedzeniopodobne i na jedzenie wydaję sporo. Lubię zasadę zjeść mniej , ale najwyższej jakości. Moje dziecko oprócz naturalnego dla dzieci zamiłowania do słodyczy ma już na tyle wyrobiony dzięki temu smak, że nie ruszy np. wyrobu seropodobnego. Przy badziewiu , które dostaje w przedszkolu wręcz szaloną satysfakcję sprawia mi , że na kolację zje pełną miskę gęstej zupy soczewicowej, czy naleśniki z mąki orkiszowej. I wmuszać nie muszę, synek po prostu lubi dobre rzeczy :)
OdpowiedzUsuńMoje uzależnienie od jedzenia polega na tym, że fascynuje mnie kuchnia, lubię gotować, ale...nie stać mnie na eksperymentowanie i tak ciągle się śmieję, że gdyby tylko lodówka sama się napełniała wszystko wyglądałoby na pewno inaczej, a tak, myśl o tym: co dziś na obiad, troszkę mnie dołuje. Jednak staram się jak mogę :)
OdpowiedzUsuńmogę się podpisać pod tą notką. nie ja gotuję i nie lubię tych okołojedzeniowych rytuałów.
OdpowiedzUsuńCałkowicie się z Tobą zgadzam , całe życie byłam zmuszana do jedzenia , dostawałam nawet lańsko jak nie chiciałam zjeść np. grochówki i karmiona , zaprzysięgłam sobie ,że nigdy ale to nigdy nie będę zmuszać moich dzieci do jedzenia i o dziwo się udaje co u mojego ojca wywołuje ataki furii . Przez wiele lat zastanawiałam się co nim kierowało i znalazłam odpowiedź . Pokolenie rodziców mojego ojca było pokoleniem wojennym , głód bieda , owsianka , ziemniaki , babcia mi opowiadała , że mojego maleńkiego ojca urodzonego w czsie powstania przy pustej piersi w ramionach trzymała a nad głwami bomby latały , brzmi jak archaizm ale to prawda .. stąd ten stosunek niektórych ludzi do jedzenia , pomyśl o tym ..Efekt jest taki , że nie znoszę gotować ..pozdrawiam :) Ania
OdpowiedzUsuńEch, co za dyskusja. Należę do osób za którymi w dzieciństwie nikt nie biegał. Jak nie miałam ochoty na obiad to jadłam kolację albo nie jadłam wcale. Jestem chuda jak patyk, jem z dziesięć razy dziennie. I wybacz, ale gdy ktoś mi mówi, że dla niego obiad jest jak obowiązek, to jakby mówił o seksie w małżeństwie z obowiązku :D. Smutne życie.
OdpowiedzUsuńTyle tylko, że tu właśnie o brak obowiązku chodziło.
Usuń