Dzień spędzam na sympozjum mickiewiczowskim.
I jest trochę tak, jak za czasów studiów.
Tyle tylko, że wtedy nikt nie uznawał budynku za idealne tło do zdjęć.
Za oknem nie było więc wdzięczącej się szafiarki, fotografa, ani człowieka z blendą.
Jak zwykle chodzi przecież o ludzi.
Tych, którzy organizują przyjęcie niespodziankę. Pieką tort. Zapraszają bliskich.
I są poniekąd miarą naszego życia.